Przygoda nie tylko jednych wakacji...
1995
La, la, la... Jeszcze jedna gama. I wreszcie przerwa! W niewielkiej salce, na poddaszu Collegium Minus, zrobiło się duszno, nim dwudziestokilkuosobowa gromada pań i panów się rozśpiewała. Wychodzimy na korytarz, by porozmawiać o pracy Chóru Kameralnego UAM, zespołu ciągle Jeszcze szukającego brzmienia i artystycznego wyrazu, choć już z pierwszymi sukcesami (o czym pisaliśmy w poprzednim numerze).
Rozpoczęła się ta przygoda latem 1991. Grupa przyjaciół, studentów poznańskich uczelni, pojechała do Szwecji uczyć się demokracji. Byli w niej też śpiewacy Chóru Akademickiego UAM, a przede wszystkim Krzysztof Szydzisz, zajmujący się w zespole emisją głosów. Pewnego dnia w tym gronie zaczęli śpiewać. Bodaj po dwóch tygodniach, 16-osobowy chór wystąpił publicznie. W miejscowej gazecie ukazała się recenzja, krytycznie oceniająca ten debiut, lecz ze słowami zachęty do dalszej pracy. Zwłaszcza dyrygentowi wróżono przyszłość.
Minęły wakacje i rzeczywiście udało się podtrzymać zapał. Pojawili się następni kandydaci na chórzystów. Władze uniwersytetu zaakceptowały powstanie drugiego śpiewającego zespołu, który przyjął zrazu nazwę wymyśloną jeszcze w Szwecji: „Chór Collegium Minus”.
- Jest nas dzisiaj około trzydziestu - mówi prezes Szymon Szule, student I roku geografii, wcześniej już studiujący kulturoznawstwo. Są reprezentanci różnych wydziałów i nie tylko z UAM, mamy też młodych pracowników nauki. Najmłodszy liczy 18 lat, najstarszy 30. W całym towarzystwie jest na razie tylko jedna mężatka. Spotykamy się dwa razy w tygodniu, na próbach po 2-3 godziny, a oprócz tego lubimy się razem pobawić, wyjechać, pobyć prywatnie. To bardzo pomaga w zespołowym śpiewaniu, które oparte jest nie tylko na dyscyplinie, lecz także przyjaźni...
- W chórze studenckim każdej jesieni wszystko zaczyna się od nowa - mówi Krzysztof Szydzisz. Częsta roszada śpiewaków stwarza trudności, ale i dodaje uroku pracy. Stale jeszcze poszukuję właściwego kształtu i wyrazu dla tego kameralnego chóru. Koncentrujemy się z jednej strony - na muzyce romantycznej, na przykład pieśniach Brahmsa, XIX-wiecznej literaturze rosyjskiej, by móc śpiewać większym dźwiękiem, dłuższą frazą. To zaciekawia chórzystów. Jednocześnie zaś z ochotą sięgamy do współczesności, z wyjątkiem może awangardy. Niektórzy kompozytorzy, jak Daria Kwiatkowska czy Zbigniew Kozub - specjalnie dla nas piszą.
W tej chwili na warsztacie Chóru Kameralnego UAM znajduje się Suita kolędowa, opracowana przez Antoniego Grefa. Jej wykonanie, wraz z zespołem instrumentalnym filharmoników, odbędzie się w auli UAM 8 stycznia 1996 r. Następny cel, to nagranie kasety - wizytówki zespołu, niezbędnej w tzw. promocji. Chór żyje z pomocy materialnej uniwersytetu (bezpłatne sale prób, zwrot kosztów kserografowania nut i krótkich zgrupowań w ośrodku w Kołobrzegu, zakup strojów, opłacanie dyrygenta itp.), ale chcąc zająć znaczącą pozycję w świecie muzyki, musi dysponować własnym funduszem, którego 3-złotowa składka członkowska nie stworzy. Poszukuje zatem, zgodnie z obecnym obyczajem, dobroczyńców. Ma bowiem ambicje uczestniczenia w przyszłorocznym, bardzo prestiżowym festiwalu chóralnym w Legnicy, a jeszcze wcześniej kroi się szansa śpiewaczego wyjazdu na Sardynię.
Po okresie intensywnej pracy od podstaw, kilkudziesięciu występach, głównie podczas różnych uroczystości na uczelni, ale i pierwszych sukcesach na większą skalę poza jej murami, nadszedł czas, by Chór Kameralny UAM zaśpiewał na międzynarodowej estradzie, zmierzył swe siły i artystyczną dojrzałość z innymi. Życzymy mu tego z całego serca!
Romuald Połczyński, Fot. St. Ossowski