Relacja z podróży Chóru Kameralnego UAM do Kolumbii 16.07-2.08.2014 r.
Na Bogoto!
Nie pomyliłby się zapewne żaden gorliwy słuchacz Chóru Kameralnego UAM, zapytany przed kilkoma miesiącami o kierunek następnego wyjazdu koncertowego zespołu. Już po raz kolejny bowiem w ostatnich latach celem zagranicznego tournée była Ameryka Południowa. Konkretnie zaś – Kolumbia. Nie wiadomo dokładnie, czy o takim wyborze zadecydował nasz sentyment do ciepłych krajów, do egzotyki, gorących plaż i kolorowych papug, czy też do wąskich uliczek, tłocznych autokarów, kilkunastogodzinnych podróży samolotem albo i żywo reagującej na jasną polską karnację publiczności (zwłaszcza męskiej). Być może również kierował nami sentyment do długich, niezwykle efektywnych rozmów w języku hiszpańskim z autochtonami, które to dyskusje cechowało z polskiej strony ustawiczne naprzemienne eksploatowanie tak uniwersalnych słów, jak: „uno”, „dos”, „tres”, „veinte mil”, „este”, „gracias”, „Polonia” oraz „para llevar”. Niewątpliwie jednak sentyment do wspólnego śpiewania pod czujnym okiem (i wzrokiem) Profesora Krzysztofa Szydzisza o tej podróży przesądził.
Wyruszyliśmy z Poznania busem, później kilkakrotnie lecieliśmy samolotem, korzystaliśmy z nadziemnego metra, autokarów, kolejek i wszechobecnych w Kolumbii taksówek – chyba jednak kontakt z żadnym z tych środków transportu nie pozostawił w nas takich wrażeń, jak przejazd zabytkowym tramwajem nocą przez ulice Lizbony. Taka podróż, wsparta radosnym odśpiewaniem (ku zdziwieniu pozostałych podróżnych) No i jak tu nie jechać z repertuaru Kabaretu Starszych Panów, mogła poprzedzić już tylko degustację tradycyjnej portugalskiej zupy – caldo verde i spacer, niechże będzie romantycznie, w blasku księżyca.
Bogota przywitała nas chłodno, mimo że na lotnisku El Dorado i mimo że przesympatyczną twarzą zaprzyjaźnionego ekwadorskiego dyrygenta, jakim jest Fernando Gil Estarada. Z konieczności wyjęliśmy z walizek ciepłe kurtki – nie w głowie było nam siedzenie w hotelu. Wybraliśmy przechadzki malowniczymi uliczkami dzielnicy La Candelaria, historycznego centrum miasta, osładzane konsumpcją ulicznych smakołyków (hitem wyjazdu były kubki pełne soczystych cząstek ananasa, papai lub mango, dzielnie mierzyliśmy się też z owocowymi sokami o najdziwniejszej konsystencji). Na placu Bolivara wypróbowaliśmy, czy w naszych telefonach działa funkcja robienia zdjęć panoramicznych, wybrani zootechnicy zaś uraczyli się fotografią z lamą. Wszyscy natomiast sprawdziliśmy akustykę tamtejszej katedry. Warto dodać, że przewodników po Bogocie mógłby nam pozazdrościć niejeden mieszkaniec stolicy. Oprócz Fernanda, wiele serca okazał nam też Edgar Rodriguez Cruz – Kolumbijczyk, który niegdyś studiował w Krakowie. Dzięki niemu nie tylko napiliśmy się pysznej lokalnej kawy, ale także zdobyliśmy szczyt Monserrate! Wieczorami w gronie chóralnym ćwiczyliśmy koordynację ruchową, grając w cup song. Z jednym wnioskiem: jakikolwiek by to nie był song, niekwestionowanym zwycięzcą jest Krzysztof Szydzisz. Mnogość atrakcji oferowanych przez metropolię sprawiła, że w chóralnym słowniku na stałe zagościło hasło „na Bogoto!”. Kolumbijską trasę koncertową zaliczamy do bardzo intensywnych. Na długo zapamiętamy koncerty w Muzeum Narodowym i w Muzeum Interaktywnym Maloka w Bogocie, na zawsze – koncert w szkole im. Pablo Nerudy w ubogiej dzielnicy Medellín. Podróż na drugą półkulę przede wszystkim wiązała się z naszym udziałem w międzynarodowym Festiwalu Chóralnym José María Bravo Márquez, właśnie w Medellín. Na tę okoliczność wystąpiliśmy w Teatro Lido, w Muzeum Pamięci, w Kościele Słowa Bożego… Dodatkową uprzejmością ze strony organizatorów, a nieocenionym walorem wyprawy było umożliwienie nam zwiedzania z przewodnikami wielu muzeów, w których śpiewaliśmy. Nasz żeński kwartet wokalny BeFour wystąpił ponadto w Casa Arpeggio w Bogocie oraz w kościele św. Marty w Medellín. Także i miasto festiwalowe stało się dla nas miejscem przenikania kultur. Wspólne muzykowanie z zespołami z Meksyku, z Kolumbii i z Kuby, cudowni festiwalowi przewodnicy: Nico i Jorge, gremialna nauka poloneza – to obrazy, które na długo pozostaną w naszej pamięci. Jeśli wyostrzyć je wspomnieniem salsy tańczonej z Latynosami w prawdziwie kolumbijskim klubie czy spontanicznego występu Chóru w medellińskiej telewizji z okazji tradycyjnego Festiwalu Kwiatów, trudno wymarzyć sobie piękniejszą pamiątkę z Ameryki Południowej. Pobyt w Medellín dobiegł końca, nowe przyjaźnie – nie. Z niecierpliwością czekamy już na odwiedziny.
Podczas gdy rodacy zmagali się w Polsce z falą upałów, my zmagaliśmy się tak z upałami, na plaży El Rodadero w Santa Marta, jak i z falą podczas kąpieli w Parku Narodowym Tayrona. W ramach kolejnego koncertu wygraliśmy walkę (choć nie wojnę) z wszechobecną klimatyzacją. Z przyczyn obiektywnych jakakolwiek walka była niewskazana przy okazji następnego koncertu, w jednostce wojskowej.
Kolejny wspólny wyjazd za nami. Pojechaliśmy tylko „na łów”, wróciliśmy z głowami pełnymi wrażeń. Widzieliśmy krajobrazy zapierające dech w piersiach, widzieliśmy niestety także biedę i toczące się wolno jak brudna rzeka życie przedmieścia. Spotkaliśmy pięknych ludzi. Fotografowaliśmy piękne tukany. Wiemy jedno. Na razie na scenie nie będziemy śpiewać z tabletów.
(tekst: Anna Komendzińska, współpraca: Brygida Sawicka,
fot.: Michał Kaźmierczak, Karolina Piesik, Grażyna Banaszyńska)