Boliwia, Ekwador i Peru 2006

Boliwia, Ekwador i Peru
22 kwietnia - 10 maja 2006 

Relacja z Tournee Chóru Kameralnego UAM w Poznaniu pod dyrekcją Krzysztofa Szydzisza
po krajach andyjskich Ameryki Południowej

Od 22 kwietnia do 10 maja 2006 r. Chór Kameralny UAM odbywał tournee po trzech krajach Ameryki Południowej: Boliwii, Ekwadorze i Peru. Tę niezwykle egzotyczną podróż zapoczątkowało zaproszenie ks. prof. Piotra Nawrota na VI Międzynarodowy Festiwal Muzyki Renesansu i Baroku Amerykańskiego "Misiones de Chiquitos", odbywający się co dwa lata na przełomie kwietnia i maja w Santa Cruz i misjach jezuickich Indian Moxos i Chiquitos w Boliwii. Festiwal jest jednym z najważniejszych wydarzeń kulturalnych w Boliwii i na świecie, ze względu na charakter prezentowanej muzyki, unikatowe zbiory muzyczne tego regionu oraz miejsce, w którym się odbywa - kościoły misji jezuickich Indian Chiquitos i Moxos wpisane na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Organizatorem festiwalu jest - Stowarzyszenie na Rzecz Sztuki i Kultury, La Asociación Pro Arte y Cultura APAC, działające w Boliwii od kilkunastu lat. W jego zarządzie zasiadają wysokiej klasy specjaliści, muzycy i muzykolodzy. Dyrektorem artystycznym festiwalu jest ksiądz prof. Piotr Nawrot. Pobyt na festiwalu zespół i organizatorzy wyjazdu zdecydowali się poszerzyć o dwa kraje, które łączy osoba ambasadora RP - Jego Ekscelencji Przemysława Marca. Dzięki osobistemu zaangażowaniu Pana Ambasadora a także konsula honorowego w Quito - Pana Tomasza Morawskiego zespół miał możliwość wystąpić także w Peru i Ekwadorze.

Muzyczna podróż rozpoczęła się akcentem europejskim. Z Poznania chór wyleciał do Madrytu, gdzie miał okazję poczuć przedsmak wyprawy. Pomostem łączącym oba kontynenty stał się język i tradycje. Już wieczór i noc spędzone w stolicy Hiszpanii uruchomiły wyobraźnię.

Kolejnym etapem, po długim czasie spędzonym na pokładzie samolotu, stało się Peru. Pierwszy kontakt z kontynentem południowoamerykańskim był ku zaskoczeniu większości chórzystów bardzo swojski - na lotnisku powitała nas Pani Maria Kralewska, właścicielka firmy turystycznej Perutrotter, którą zarządza wraz z rodziną właśnie z Limy. Ten pierwszy kontakt nie był ostatnim. Do końca pobytu w Peru Pani Maria roztaczała nad zespołem opiekuńcze skrzydła, pokazując jednocześnie wszystko to, co było możliwe do zobaczenia w Peru w ciągu pięciu dni: stolicę z cudnymi zabytkami i kościołami Santo Domingo i San Francisco, Muzeum Złota - ewenement na kontynencie, ruiny Pachacamac. Pokazała nam też z powietrza tajemnicze linie kreślone w Nazca przez nieznane kultury oraz niezwykłą przyrodę wysp - Islas Ballestas. Zespół poczuł się jak obserwatorzy National Geographic obserwując pingwiny Humboldta i lwy morskie wygrzewające się na skałach. Ocean, pustynia, droga wiodąca przez Południową Amerykę - Panamericana, miasta i małe miejscowości, a przede wszystkim ludzie z odmiennego kręgu kulturowego zaledwie wprowadziły nas w świat tak odległy, a przybliżony zarazem. Obraz pobytu w Peru oczywiście nie byłby pełen bez wspomnienia gospodarzy - rodzin pochodzenia polskiego od lat, a nawet stuleci, mieszkających w tym kraju, oraz koncertów. Poznaliśmy życie zarówno rodzin "zwykłych" w naszym europejskim, polskim rozumieniu, jak i tych mieszkających w rezydencjach, otoczonych służbą i ochroną. Innego znaczenia po takim zderzeniu nabierają pokazywane w naszej telewizji telenowele latynoskie. Choć kontrowersje zdaje się budzić sam zawód służącego czy kierowcy - to jednak analiza sytuacji materialnej i szerszego kontekstu społeczno-gospodarczego, pozwalają skłonić się ku twierdzeniu, że owo zatrudnienie jest szansą na edukację, przetrwanie i utrzymanie rodziny. Same koncerty natomiast, dzięki promocji ze strony Ambasady RP w Limie, odbywały się w najbardziej prestiżowych salach Limy. Jeden z koncertów dedykowany był papieżowi - Janowi Pawłowi II. Publiczność wypełniała sale do ostatniego miejsca. Klasa odbiorców (a byli wśród nich przedstawiciele korpus dyplomatycznego, przedsiębiorcy, osoby znaczące dla życia peruwiańskiego oraz muzycy) nie przeszkodziła w żywiołowych reakcjach, owacjach na stojąco i wspólnym odśpiewaniu razem z chórem znanego utworu "Todos vuelven".

Zespół stał się też bohaterem stron życia towarzyskiego jednej z gazet - "Cosas. Una Revista internacional". Na naszą cześć rodzina Państwa Kalinowskich-Navarrete wydała przyjęcie w ogrodzie swej rezydencji, zapraszając zarówno znamienitych gości - m.in. Ambasadora wraz z żoną, jak i zespół tancerzy oraz ... Indian z okolic jeziora Titicaca - z miejscowości Puno, którzy przybyli na specjalną prośbę Ambasadora. Oba zespoły wystąpiły specjalnie dla nas.

29 kwietnia zespół pożegnał na kilka dni Peru i udał się do Boliwii - kraju, w którym odbywa się festiwalu muzyki dawnej "Misiones de Chiquitos". Pierwsze zderzenie z warunkami boliwijskimi nastąpiło podczas lądowania w La Paz, gdzie wysokość ponad 4 tysięcy metrów nad poziomem morza dała się odczuć każdemu. Świat zwolnił ... i tak w zasadzie zostało do końca naszej wizyty w tym kraju. Około 2 nad ranem powitało nas prawie puste lotnisko w Santa Cruz. Świat zupełnie inny - biedniejszy, na pozór spokojniejszy. Przewodnik festiwalowy zaprowadził nas do czekającego na nas autobusu o wieloznacznej jak się okazało nazwie - "Błyskawica" (El Relámpago). Nazwa stała się niezbyt dobrym zwiastunem początku wyprawy w tereny misji Chiquitos. Zaskoczenie wzbudził fakt załadowania wszystkich bagaży na dach. Wewnątrz autobus nie był wcale tak duży jak oczekiwałoby tego 28 bardzo zmęczonych osób. Po pierwszej godzinie jazdy "Błyskawica" straciła jedno koło, którego wymiana zajęła tamtejsze 10 minut, czyli europejskie 3 godziny. Tylko ze słuchawki telefonu wyrwanego ze snu księdza Nawrota dobiegło "carramba". Przeprawa przez most, którego nie było, kilkanaście kilometrów wyboistej drogi zaowocowało przebiciem drugiej opony. Warsztat wulkanizacyjny, do którego podjechaliśmy nad ranem był ... samoobsługowy. Tu też pożegnaliśmy się z "Błyskawicą", zmieniając ją na autobus nieco większy, który dowiózł nas do pierwszej misji - Concepción. O koncertach w tym dniu nie mogło być mowy, bo o planowanej przez organizatora porze przybycia do miejscowości docelowej, jedliśmy dopiero lunch. Mimo przygód, pierwsza misja zaczęła odsłaniać przed nami swoje piękno i ... kontrasty zarazem. W środku "pre-dżungli" wyrósł niesamowity drewniany kościół - siedziba biskupa (notabene z Polski - ojca Antoniego Reimanna, franciszkanina) z porażająco bogatymi zdobieniami - głównie ze srebra i złota. Jak opowiedział nam inny polski misjonarz oprowadzając nas po muzeum przy kościele, oba kruszce były w czasach powstawania misji najtańszym surowcem. Nawet zwykłe wiadro było wykonywane ze srebra. Ten przepych kontrastuje z warunkami życia mieszkańców - bardzo skromnymi, czasami na granicy nędzy. Same misje jednakże chroniły rodowitych mieszkańców tych terenów przed kolonizatorami. Jezuici zapewniali schronienie, edukację i pracę w tzw. redukcjach. Wszystkie misje są zbudowane na tym samym planie architektonicznym. Obecnie część z nich pozostała w prawie niezmienionej wielkości podczas, gdy inne rozrosły się w miasteczka.

Wieczorem, po ponaddobowej wyprawie, dotarliśmy do miejsca noclegu - misji San Ignacio de Velasco. W okolicznej Santa Ana i samym San Ignacio zaśpiewaliśmy następnego dnia dwa koncerty. Drugi z nich - wieczorny zgromadził ambasadorów państw wspierających ideę festiwalu oraz odnawiania zabytków misyjnych: Francji, Holandii oraz UE, a także tłumy muzyków, turystów i mieszkańców. Ponownie koncerty kończyły się owacją na stojąco. Kolejne dni zawiodły nas do misji San Julián, do której dojechaliśmy podziwiając po drodze kościół w San Javier. Tam też słyszeliśmy małą próbkę muzyczną w wykonaniu miejscowych Indian. Była to muzyka barokowa z Boliwii! W każdej z misji jest szkoła muzyczna, chór i orkiestra złożona z rdzennych mieszkańców tych terenów - Chiquitos czy Moxos. Statystyki podają, że łącznie jest to ponad 1200 osób.

Miasteczko San Julián pokazuje też ciekawy przypadek odwrotnej niż w Europie tendencji: upadające kopalnie spowodowały przejście od pracy w przemyśle do pracy w rolnictwie. Ludzie z terenów górskich schodzą na równiny i w doliny rzeczne w poszukiwaniu możliwości przeżycia.

Godny spostrzeżenia jest fakt wpływu organizowanego już po raz szósty festiwalu, na rozwój regionu. Zauważa się nasilony ruch turystyczny w czasie trwania festiwalu, przemieszczanie się turystów i melomanów za wykonawcami. Dzięki temu przybyło kilka dobrych hoteli, pojawiły się restauracje i znaki czasu - kafejki internetowe. Festiwal daje zatrudnienia w usługach - alternatywie pracy w rolnictwie przy uprawie soi, bawełny i kukurydzy czy hodowli bydła.

Ostatnią misją odwiedzoną przez zespół była miejscowość Ascensión de Guarayos, zamieszkana przez Indian Guarayos. Tu przed koncertem od rana miejscowi Indianie witali nas tradycyjnymi śpiewami i podarowali wyroby z palmy. Miasteczko o zupełnie odmiennym charakterze niż misje Chiquitos zaskoczyło nas ponownie wieczorem. Polscy misjonarze o. Kazimierz Falkus i o. Norbert Bryłka, pracujący tu od 30 lat, zapowiedzieli nasz koncert, a władze miasta, na mocy dekretu Rady Miasta, nadały wszystkim chórzystom tytuł honorowych obywateli. Przed rozpoczęciem koncertu każda dziewczyna dostała korale i bransoletkę wykonaną z nasion tamtejszych drzew. W nowej biżuterii podarowaliśmy mieszkańcom, w zamian za gościnność, koncert muzyki polskiej. Po koncercie, w ustawionej dla chóru trybunie podziwialiśmy występy kolejnych grup tamtejszych Indian, popijając czekoladę i próbując empanadas.

Z Ascensión ruszyliśmy z powrotem do Santa Cruz. Tu czekał nas występ niezwykle ważny, bo m.in. dla ks. Piotra Nawrota. Ksiądz Piotr wyszedł nam na spotkanie po przyjeździe do siedziby festiwalu w Muzeum Sztuki. Podkreślił raz jeszcze, że nie spodziewał się, iż chórowi uda się dotrzeć tak daleko. Byliśmy pierwszymi polskimi artystami, którzy wystąpili na festiwalu w ciągu 12 lat jego trwania. Podziwiając uroki miasta ruszyliśmy na koncert w kościele San Roque. Polska muzyka renesansowa i barokowa oczarowała słuchaczy, którzy domagali się bisów nie tylko z tych epok. Zaskoczył nas ksiądz, który poprosił o bosanowę. Zaśpiewaliśmy "Bésame mucho" i sala oszalała. W recenzjach podkreślano anielskie brzmienie głosu oraz "magię dłoni dyrygenta, który niczym mag wyciągający królika z kapelusza, wydobywał z zespołu niezwykłe kunszt interpretacji". Po pożegnalnej kolacji zmieniliśmy po raz trzeci kraj. Zahaczając o Limę, dotarliśmy do Równika - Ekwadoru.

Równik przywitał nas wysokością 3 tysięcy metrów i czekającym przedstawicielem konsulatu honorowego. Zamieszkaliśmy w luksusowym hotelu Hilton. Znów zmienił się wokół nas świat - Quito to miasto prawie europejskie, choć w Ameryce Południowej, zachwycające barokiem przeniesionym na wyżyny Andów. W stolicy najtrudniej było "złapać oddech" i w przenośni i dosłownie. Wysokość 2 800 - 3000 metrów dawała się we znaki. Najbardziej widoczne było to podczas koncertów, gdy trudno było oddychać i prowadzić frazę. Dwa koncerty w prestiżowych wnętrzach - Teatrze Sucre i "złotym kościele" La Companía de Jesús spotkały się z gorącym przyjęciem. Gospodarz - konsul honorowy Pan Tomasz Morawski - poprosił o pomoc władze Quito oraz dyrektora Teatro Sucre - Julio Bueno i zaangażował współpracowników ... oraz rodzinę w organizację pobytu. Oficjalnym wydarzeniom towarzyszyły też wydarzenia nieformalne: nauka salsy w jednym z klubów i niezapomniane wycieczki do okolicznych Otavalo, Mitad del Mundo (RÓWNIKA, czy też inaczej połowy świata) aż po wyprawę w dżunglę do miejscowości Mindo. Ta ostatnia zrobiła bardzo duże wrażenie. Kolibry, motyle, drzewa kawowe, bananowce, liany, palmy, wodospady i ... mini-rafting tamtejszą rzeczką dopełniły pobytu w tak odległych stronach.

Nie bez przygód ale z obrazami drzemiącymi pod powiekami artyści z Chóru Kameralnego UAM wrócili 10 maja do Poznania.

(tekst: Ida Musiałkowska, fot. archiwum Chóru Kameralnego UAM)

czwartek, 02 maj 2013