PIOSENKA O KOŃCU ŚWIATA - Ekwador...
12-29 sierpnia 2011
Lato - sierpień, świeci słońce, Wygrzewają się zaskrońce, Wygrzewają się studenci - Ci, co zdali lub przyjęci. A nadmienić tutaj trzeba, O czym świadczą znaki nieba, Że wśród wielkiej żaków braci Sporo w życiu swoim traci Ten, kto ma zdolności duże, Głos ma, a nie śpiewa w chórze. Chór nasz bowiem, Kameralny, Włożył trud swój maksymalny, Ćwiczył pilnie już od roku -od poranka aż do zmroku I oddawał się pasjami (wtorki, czwartki wieczorami) Próbom, wprawkom, walce z czasem - sopran z altem, tenor z basem, By w muzycznym swym ferworze Dać koncerty w Ekwadorze. Po sezonie artystycznym W gronie nawet całkiem licznym, Bo dwudziestu ośmiu osób (a opisać je nie sposób) Chór ten podróż odbył nową W Amerykę Południową. Almae Matris imię sławić, No i dobrze się zabawić. W środku sierpnia, nie z przymusu Chór ów wsiadł do autobusu, Potem wsiadł do samolotu I tak dotarł bez kłopotu W równikowe i gorące, Bezpieczeństwem niegrzeszące Latynoskie okolice, Zahaczając o stolicę, Czekającą na elity - Airport w Panama City. Stamtąd wprost do Ekwadoru, Na zegarkach - czas honoru - Siedem godzin dodaliśmy, Resztę czasu przespaliśmy. W Guayaquil czekali licznie, Przywitali pompatycznie Ekwadorscy przyjaciele, Miejsca snu przedstawiciele. Trudna tu nomenklatura, I hiszpański nic nie wskóra, Takie dziwy niepojęte Hotel ten - "Sol de Oriente". I tłumaczą to niektórzy: 'Słońce Wschodu', 'czas po burzy', A ta prawda, jaką znam: W środku się orientuj sam! Pięter wiele, wygód mnóstwo: Sejf i klima, duże lustro, Windy dwie - obiecujące - wiozą, kiedy Wschodu słońce Świeci w oczy - daję słowo - na konsumpcję śniadaniową. Jadłodajnia nie próżnuje - jajecznicę już serwuje. Scrambled eggs dzisiaj w ofertos, Na deser huevos revueltos. Dodatkowo dużo ryżu, Tyle ryżu, aby z niżu Bardzo szybko zrobić wyż. Taki to tamtejszy ryż! I banany gotowano, I banany podawano, I banany tam krojono, I banany tam jedzono. Dodatkowo dużo ryżu, Tyle ryżu, że w Asyżu Sam Franciszek jadłby ryż. Z takim ryżem - Pański Krzyż! Smakowaliśmy i jukę, I to też nie jedną sztukę. Kształciliśmy swe sylwetki Przez ostrygi i krewetki. Pyszne soki owocowe, Z pianką wierzchnią, kolorowe Hitem tej wyprawy były, Życia sens nam objawiły. Część pokarmów nienazwana Była już nam z grubsza znana: Makarony, ryba, sosik, A do tego ryżu stosik. Lecz nie ryżem człowiek żyje. Od jedzenia tylko tyje, Więc by wspomnieć wypadało, Jak się w trasie układało Chóru życie koncertowe, Recitale popisowe, Pełna gala, suknie nowe, Garnitury wystrzałowe. Wszak byliśmy stremowani, Ale dobrze rozśpiewani Oraz zgrani z Dyrygentem. Było dla nas więc prezentem Poprzebywać tam przez chwilę, Gdzie z Meksyku zespół, z Chile, Prezentował się przyjemnie I oklaski słał wzajemnie. Tu nadmienić też należy, Pewnie każdy mi uwierzy, Że dla męskiej części chóru Ukojenia nie ma w bólu, Bo w kwartecie z Argentyny Same piękne są dziewczyny Które z nami się zmówiły I raz wspólnie wystąpiły! Koncertowe nasze dzieje, Temat, co by mógł zalążki Dać już do stworzenia książki. Prócz koncertów oficjalnych, sytuacji tak banalnych, my zwykliśmy śpiewać wszędzie - dach problemem tu nie będzie. Po przyjeździe do Machali Na dach myśmy się wdrapali, By w godzinach późnonocnych Moc wykonań dać owocnych. Dnia pewnego, przed koncertem, Uraczono nas prezentem: Każdy o czymś takim marzy - spędziliśmy czas na plaży. Na hamakach, pod palmami, No i z morza owocami. Tak gościła nas Machala. Krótko: Vamos a la playa! Kiedy wyjazd koncertowy Dobił raz-dwa do połowy Zmieniliśmy miejsce spania, A tym samym i śpiewania I w Salinas, też przy plaży, W grand hotel u marynarzy Szybkośmy się osiedlili I tam siemię lniane pili, Co nam wtedy pomóc miało, Kiedy na kocercie - biało, Kiedy, przyznać się odważę, Przyszli sami marynarze! By nas oklaskiwać zrazu Na komendę, jak z rozkazu. By tam z nami zrobić zdjęcie I zaprosić na przyjęcie. Grupa bowiem nasza cała Poszła na bal generała. Tam się każdy uczył tego, Jakie sztućce są do czego. Szybko minął czas w Salinas - marynarze byli przy nas, Lecz się przed tym nie ustrzegli, Żeśmy sklepik ich oblegli, Wykupili ich T-shirty, Czapek, koszul, bluzek sterty I zabrali muszle z plaży, Więc musieli zejść ze straży. My tymczasem do stolicy Pędziliśmy po ulicy W trybie raczej ekspresowym Autobusem jakimś nowym. Trasa byłą tak górzysta, Że się każdy tam chórzysta Nad swym życiem zastanawiał I pacierze już odmawiał. Jednak szczęście dopisało - Quito - miasto, jakich mało, W centrum dało nam schronienie I atrakcje, i jedzenie. Tam też kuchnia nie próżnuje - jajecznicę już serwuje. Scrambled eggs dzisiaj w ofertos Na deser huevos revueltos. Dodatkowo dużo ryżu. Tyle ryżu, aby z niżu Bardzo szybko zrobić wyż. Taki to tamtejszy ryż! Kiedy tylko zaświtało, Kiedy nam się wstać udało, Pobiegliśmy prędko w Andy, Aby nie uniknąć grandy - zdobyć wulkan, zdobyć sławę, Rzucić się na chwilę w trawę, Zrobić zdjęcie przodem, tyłem I podpisać się: "tu byłem". A wieczorem nam, dosłownie, Konsul wkroczył na widownię I zaprosił nas w swe włości Jak najznamienitszych gości. W dzień ostatni, nie wiem który, Poczuliśmy zew natury: Udaliśmy się jeepami Zwiedzać dżunglę i linami Zjeżdżać w kaskach nad lasami Przywiązani uprzężami. Pływaliśmy całym stadem Także tuż pod wodospadem. Taka kąpiel jest wskazana Zwłaszcza, kiedy ma się w planach, Miast pakować swe walizki, Tańczyć salsę w klubie bliskim. Taka kąpiel jest wskazana, Gdy z walizką trzeba z rana Się skierować bez zamętu W stronę swego kontynentu. Tam też czeka Poznań City, Jego blaski, prawdy, mity. Tam też czeka polskie słońce, Tam wciąż grzeją się zaskrońce. A my cały czas śpiewamy I cieszymy się, że mamy Chór nasz, co nam tyle dał - Kameralny Chór know-how. |
Przesłuchania Kontakt: Próby odbywają się w Coll Martineum ul. Św. Marcin 78 |